13 lutego 2019

Rozdział piąty


Czułam, jak coś ciężkiego ciąży mi na klatce piersiowej i uniemożliwia oddychanie. Każda próba złapania oddechu była trudna, a z sekundy na sekundę stawało się to niemożliwe, przez co coraz bardziej panikowałam. Domyśliłam się, że może być to tylko chwilowy atak duszności, dlatego starałam uspokoić skołatane serce. Po kilku sekundach opanowałam sytuacje i poczułam się nieco lepiej, lecz z kolei pojawiła się inna niepokojąca mnie rzecz.
Tuż obok mnie ukształtowała się niewyraźna postać. Siedziała na skraju łóżka i mimo że nie byłam w stanie dostrzec jej twarzy, czułam, że na mnie patrzy. W głowie szumiało mi coraz bardziej, a obraz był niewyraźny, co tylko utrudniało mi rozpoznanie miejsca, w którym się znajdowałam.
Nagle jakiś dziwny impuls pojawił się w mojej głowie i poczułam, że jestem w niebezpieczeństwie. Chciałam natychmiast zerwać się z miejsca i uciec, jednak moje ciało jakby wcale nie reagowało. Próbowałam z całych sił podnieść się do pozycji stojącej i po prostu wybiec z pomieszczenia, ale nie miałam władzy nad własnymi nogami.
Po chwili poczułam szorstką dłoń gładzącą mnie po nagiej skórze nóg. Skierowała się nieco wyżej i mimo mojej próby zerwania się z łóżka, nie przestawała zmierzać ku górze. Postać nade mną obrzuciła garstka światła z niewiadomego źródła i dopiero wtedy zorientowałam się, że tuż obok mnie siedział Tadeusz. Uśmiechał się w obrzydliwy sposób i drugą ręką zaczął dotykać moich piersi. Próbowałam poderwać się z miejsca, ale wszelkie próby kończyły się fiaskiem. W kącikach oczu zaczęły zbierać się łzy, a gdy tylko poczułam jego obleśny oddech tuż na moim policzku, chciałam krzyczeć, ale skończyło się na bezdźwięcznym otwarciu gardła.
Jego ręka znalazła się pod materiałem mojej bluzki, a druga odpinała guziki spodni. Patrzył się na mnie i szeptał obrzydliwe słowa do ucha, ale nie potrafiłam nic zrozumieć. Moja myśl koncentrowała się tylko na tym, aby jak najszybciej stąd uciec. Szeroko rozwarłam oczy w poszukiwaniu drogi ucieczki, a wtedy w kącie pomieszczenia dostrzegłam… Macieja i Kubę. Patrzyli się na mnie z wyższością i… śmiali się. Wskazywali na mnie palcami i nie robili nic, żeby mi pomóc. Cuchnący zapach Tadeusza w połączeniu z jego obrzydliwym dotykiem i wzrokiem chłopaków, spowodował u mnie mdłości. Wszystkie dźwięki zaczęły się ze sobą mieszać, a dotyk ojczyma wypalał na moim ciele kolejne rany.  
Zerwałam się z łóżka i zauważyłam, że było całkiem ciemno, a postaci Tadeusza i Kotów zniknęły. Cała drżałam, a po policzkach zaczęły cieknąć mi łzy. Podciągnęłam kolana pod brode i szczelnie okryłam się kołdrą, próbując sobie przypomnieć, gdzie jestem i jak się tu dostałam. Byłam w amoku, łkałam coraz głośniej, a z gardła wydobywał się trudny do zidentyfikowania dźwięk. W tej chwili chciałam po prostu umrzeć. Przestać cokolwiek czuć.
– Kalina – usłyszałam dobrze mi znany głos. – Co się dzieje?
W pierwszej chwili nie mogłam w ogóle zlokalizować postaci. Dopiero uchylone drzwi i dochodzący ze szpary rąbek światła uświadomił mi, że ktoś wszedł do pokoju.
Poczułam lekkie potrząśnięcie ramionami i dopiero wtedy otworzyłam powoli oczy, które zacisnęłam wcześniej w przerażeniu. Siedział tuż obok mnie, trzymał za ramiona i lustrował moją twarz. Nagle schylił się w kierunku stolika nocnego i w całym pokoju zapanowała delikatna jasność.
Oślepiona światłem z powrotem zacisnęłam powieki. Dodatkowo obawiałam się, że obrazy z koszmaru wrócą i wszystko zacznie rozgrywać się od nowa. Nie myliłam się. Już po chwili ponownie zaczęły pojawiać mi się przed oczami, a łzy coraz bardziej ciekły po policzkach. Zaczęłam kolebać się w tył i przód, próbując wymazać wszystkie wspomnienia, zarówno te ze snu, jak i z prawdziwego życia.
Nie do końca wiem, jak to się stało, że po chwili znalazłam się w objęciach Macieja. Nie mam pojęcia, kiedy zaczął głaskać mnie po głowie i mocno przyciskać do swojego torsu, przez co zmoczyłam mu całą koszulkę. Nie pamiętam, jak znalazł się ze mną w łóżku, leżąc obok mnie i cały czas trzymając w ramionach. Nie pamiętam też kiedy się uspokoiłam. Wiem tylko jedno – nie zostawił mnie przez całą noc.


Skrzypnięcie podłogi, ciche westchnięcie, i głośny trzask. Zbyt głośny, jak na poranne godziny. Dyskretne przekleństwo, dźwięk odkładanego przedmiotu i znowu podłoga. Rozwarłam powoli oczy i dostrzegłam zastygłego Maćka, który wpatrywał się we mnie skupionym wzrokiem.
– Wybacz, że cię obudziłem. – wyszeptał. – Pójdę zrobić śniadanie. – zniknął za drzwiami pokoju, a ja dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że wstrzymywałam powietrze przez cały czas, gdy na mnie patrzył.
W pierwszej chwili chciałam zaoferować pomoc przy przysądzaniu posiłku, lecz w czas ugryzłam się w język. Wspólne gotowanie było ostatnim, co powinniśmy robić, a moja propozycja wpędziłaby nas w jeszcze większe zakłopotanie.
Nie miałam tutaj żadnych swoich osobistych rzeczy, więc jedyne co mi zostało to przygarnięcie włosów dłońmi i ochlapanie twarzy zimną wodą. Najchętniej wzięłabym prysznic, ale nie miałam zamiaru nadużywać gościnności. Poza tym czasy, gdy mogłam się tutaj czuć jak w domu, już dawno minęły.
Zeszłam na dół i usiadłam przy stole naprzeciwko Macieja, z zaczerwienionymi i nieprzeciętnie opuchniętymi oczami od płaczu. Dobrze, że chociaż udało mi się zmyć resztki maskary, która przez noc wyrządziłą mi niezłą krzywdę na twarzy. Wzięłam kęs jednego z tostów, które skoczek podsunął mi pod nos bez słowa. Sam siadł naprzeciwko i zaczął jeść w kompletnej ciszy, nie racząc mnie nawet spojrzeniem.
Gdy sobie tak milczeliśmy zauważyłam, że na swojej białej koszulce ma liczne czarne ślady… od mojej maskary. Automatycznie zrobiło mi się gorąco, gdy tylko przypomniałam sobie nocny koszmar oraz to, jak mnie uspokajał i… został ze mną w łóżku do rana. Wyprostowałam się i popijając ciepłą herbatę, zerkałam dyskretnie na Macieja. Co ja mu zrobiłam…
– Pójdę już. – powiedziałam cicho po skończonym śniadaniu. Wstałam od stołu i od razu chciałam skierować się w stronę drzwi, ale stanowczy głos Maćka natychmiast wybił mi ten pomysł z głowy.
– Siadaj.
Spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, które z sekundy na sekundę ciemniały i stały się wręcz czarne. Usta miał zaciśnięte w wąską linię, a dłonią przeczesywał swoje rozmierzwione włosy.
Wykonałam jego polecenie bez jakichkolwiek oporów, mając świadomość, że nie mam z nim żadnych szans. Zawładnął mną. Znowu. Kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze oddawałam mu się, mimo że zdawałam sobie sprawę, jak nieodpowiednie to było.
– W nocy miałaś koszmar i… – zawahał się, nie wiedząc jak dobrać słowa. – Pomogłem ci się uspokoić.
Miałam wrażenie, że tłumaczy się po to, abym nie obiecywała sobie nie wiadomo czego. Również był zakłopotany tą sytuacją i nietrudno było mi odszyfrować, że po prostu żałował naszego wczorajszego zbliżenia.
– Co z twomi rodzicami?
– Wrócą wieczorem. Pojechali do Krakowa.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, więc kiwnęłam tylko głową. Miałam tyle pytań, tyle wątpliwości, ale bałam się o cokolwiek zapytać. Czułam się coraz bardziej nieswojo siedząc w kuchni Kotów i mając przy tym świadomość, że mnie tu nie chcą.
– Zostaniesz tutaj… przez jakiś czas.
Nie wyobrażałam sobie wrócić do domu po tym wszystkim, co się wczoraj wydarzyło, ale bez końca uciekać nie mogłam. Bałam się, tak cholernie się bałam i, o ironio, jedynym człowiekiem, przy którym ten strach malał, był ten, którego skrzywdziłam najbardziej.
– Maciek… – zaczęłam nieśmiało, oplatając się szczelniej ramionami. – Co dalej? Bo… bo... ja nie wiem, jak…
– Pojedziemy do tego skurwiela z Kubą. – wycedził przez zęby. – P-o-r-o-z-m-a-w-i-a-ć. – spojrzał na mnie wymownie i znowu zaczął mierzwić swoje włosy.
– Nigdzie nie pojedziemy. – Kuba wszedł do kuchni z gorzkim uśmiechem na ustach. – Wczoraj w nocy wyjechał.
– Skąd o tym wiesz? – maćkowe oczy ponownie w ciągu dwóch dni zapłonęły niebywałą agresją. Serce pękało mi, gdy widziałam go w takim stanie.
– Zadzwonił do mamy i powiedział, że znalazł jakieś świetne sanatorium w Sztokholmie. – prychnął i usiadł koło nas przy stole.
– Niech to szlag! – drugi z braci zerwał się z miejsca i uderzył płaską dłonią w blat stołu. Wzdrygnęłam się w wyniku napadu agresji Maćka, a fakt, że wyglądał jakby chciał zamordować Tadeusza (albo najbliższą osobę w pobliżu) sprawiał, że płoszyłam się coraz bardziej. W oczach płonęły mu ogniki, a obie ręce miał zaciśnięte w pięści. Nie mogąc dłużej znieść tego widoku wybiegłam z kuchni i skierowałam się prosto do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i dopiero siedząc na wannie pozwoliłam, aby wszystkie tłoczące się we mnie emocje mnie opuściły.
To nie jest mój Maciek.
Zaczęłam szlochać. Na moim sercu pojawiła się kolejna rysa, a z sekundy na sekundę miałam wrażenie, że umieram w środku. Miałam zapomnieć, wymazać z pamięci wydarzenie sprzed dwóch lat, a teraz wszystko wróciło. Przenikliwy ból, taki sam gdy Tadeusz szarpał mną i unieruchomił swym ciężkim ciałem. Strach, gdy zaczął rozrywać mi bluzkę i ściągać spodenki. Obrzydzenie, gdy dotykał mnie w najbardziej intymnych miejscach. Zrezygnowanie, gdy już pogodziłam się z myślą, że go nie powstrzymam.
To wszystko przez tego bydlaka. Zniszczył mnie, Macieja i to, co nas łączyło. Nienawidziłam go w tym momencie bardziej, niż przez całe dwa lata.
– Kalina, otwórz natychmiast!
Wzdrygnęłam się słysząc krzyki Kuby. Cały czas dobijał się do drzwi, a ja krztusiłam się już swymi łzami. Chciałam zniknąć z tego popieprzonego świata. Każdy kolejny dzień zadawał mi ból, którego nie mogłam już znieść. Człowiek, który miał być dla mnie ojcem zgwałcił mnie, przez niego czułam się jak tania dziwka. Nie miałam nikogo. Maciek mnie nienawidził i na pewno brzydził się mnie, a jeszcze dwa lata temu byliśmy tacy szczęśliwi.
Osunęłam się z brzegu wanny i padłam na podłogę. Zimne kafelki, które miały przynieść mi choć chwilowe ukojenie, paliły mnie. Czułam, że moje dłonie topią się pod ich żarem. Z coraz większym trudem łapałam oddech, a świat zaczynał wirować. Upadłam najniżej, jak się tylko da. Wewnętrzny ból rozsadzał mnie od środka, a ucisk w klatce piersiowej był coraz mniej znośny. W tej chwili chciałam umrzeć.
Ignorując krzyki i walenie do drzwi Kuby, zerwałam się z miejsca i zaczęłam przeczesywać szafki tuż nad pralką w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przynieść mi ukojenie.
Scyzoryk.
Z powrotem upadłam na podłogę i nie zwlekając ani chwili przybliżyłam niewielki nożyk do nadgarstka. Przez chwilę się zawahałam, mając przed oczami brązowe tęczówki, które znaczyły dla mnie wszystko. Skrzywdziłam go. Chłodny metal powoli zatapiał się w mojej skórze. Skrzywdziłam go. Czułam ból a jednocześnie swego rodzaju ulgę. Skrzywdziłam go. Pierwsze krople krwi pojawiły się na nadgarstku, ale ja nie przestawałam i wbijałam scyzoryk coraz głębiej. Skrzywdziłam go!
– Oszalałaś! Zostaw to, Kalina!
Kuba wyrwał mi z ręki nożyk i odrzucił go zbyt mocno, aż wpadł pod szafkę.
– Co ty chciałaś zrobić?! – potrząsnął mną za ramiona, próbując złapać kontakt wzrokowy, ale ja skutecznie go unikałam. Patrzyłam w jedno miejsce. Drzwi były otwarte na oścież, a tuż obok nich leżał jakiś przedmiot za pomocą którego, najprawdopodobniej, Kot zdołał otworzyć drzwi. W samym wejściu stał Maciek, usta miał zaciśnięte w wąską linię i patrzył na mnie wzrokiem… pogardy. Nienawiść z jego strony biła z niebywałą siłą, a sposób w jaki na mnie patrzył, sprawiał, że topiłam się pod jego wzrokiem. Rozpadałam się wewnętrznie i jedyne o czym teraz marzyłam to zatopienie się w jego umięśnionych ramionach, gdzie czułam się najbezpieczniejsza na świecie. Chciałam odepchnąć od siebie Kubę i podbiec do młodszego Kota, ale tego nie zrobiłam. On także nic nie zrobił, obdarzył mnie wzrokiem pełnym pogardy i po prostu odszedł, a mi w tym momencie pękło serce.

– Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.
Westchnęłam i bezradnie skrzyżowałam ręce, nie mając już siły ani ochoty na kolejny wykład od Jakuba. Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne i siląc się na jak najmilszy ton, podeszłam do mężczyzny.
– Trzy razy ci już obiecałam.
– Ale po tym, co było dziś rano nadal mam wrażenie, że to za mało.
Martwił się. Widziałam przejęcie w jego oczach i strach. Przez cały dzień nie odstępował mnie ani na krok. To dzięki niemu się uspokoiłam, a przynajmniej zewnętrznie, bo wewnątrz nadal byłam rozbita i zraniona. Rana nie była głęboka, a mimo to Kuba przez chwilę chciał mnie zabrać na pogotowie. Na szczęście zdołałam wybić mu to z głowy i zrozumiał, że to tylko powierzchniowe zranienie.
Maciej nie wrócił do tej pory. Zabrał swój samochód, a telefon miał wyłączony, więc jakikolwiek kontakt z nim był niemożliwy. Martwiłam się o niego, ale on mnie przecież nienawidził, dlatego właśnie postanowiłam odpuścić.
Między nami nie zdoła wykiełkować już nic zdrowego, nasza relacja się nie oczyści. Nawet gdyby jakimś cudem mi wybaczył, że go zostawiłam na dwa lata, to do końca życia by się mną brzydził. Nie chciałam, by cierpiał jeszcze bardziej, jego szczęście jest dla mnie priorytetem, dlatego zniknę z jego życia. Mam nadzieję, że znajdzie kiedyś kobietę która go uszczęśliwi i nie skrzywdzi, tak jak zrobiłam to ja.
Kolejną porażką dnia dzisiejszego było również to, że Kuba dowiedział się o moim samookaleczaniu się. Zauważył stare blizny na nadgarstku, które były wynikiem moich napadów autoagresji i rozgoryczenia, gdy mieszkałam w Anglii. Nie przyjął tego dobrze i w pierwszej chwili chciał od razu zabrać mnie do specjalisty, ale kategorycznie odmówiłam. Tym bardziej, że dzisiaj miał spotkanie ważne spotkanie z PZN, związane z jego karierą trenerską. Nie mogłam przecież doprowadzić do tego, że przeze mnie straciłby swoja szansę.
– Jakby cokolwiek się działo, dzwoń natychmiast.
– Będę. I dziękuję za wszystko, Kubuś.
– Kala, jak tylko załatwię sprawę w Krakowie to wrócimy do tematu terapii i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu.


Droga do domu zajęła mi wyjątkowo mało czasu. Byłam zmotywowana, aby w końcu szczerze porozmawiać z mamą i pozbyć się wszystkich żalów i pretensji, jakie nagromadziły się przez dwa lata. Wkroczyłam pewnie do środka i w samym progu natknęłam się na dwie walizki.
– Córcia, dobrze, że jesteś! – krzyknęła mama i ucałowała mnie w policzek na powitanie. Stałam w miejscu, jak sparaliżowana. Co tu się znowu wyprawia?
– Mamo, chciałam z tobą poważnie porozmawiać – wchodzę niepewnie do salonu obserwując jak rodzicielka pakuje do niedużej torby jakieś leki. – Ale widzę, że gdzieś się wybierasz.
– Jedziemy z Tadkiem do Sztokholmu, do sanatorium.
Że co?!
– Ale… ale jak to?! – chciałam być spokojna, ale nie potrafiłam opanować emocji. Ten skurwiel zabiera mi matkę! – Mamo!
– Kalina, nie teraz. – wygładziła swoją pudrową sukienkę i uśmiechnęła się do mnie delikatnie, przeglądając dokumenty w portfelu. – Mam samolot o szesnastej, muszę uciekać.
– Kiedy wrócisz? Co z twoją pracą?
Nie mogłam uwierzyć, że wyjeżdża razem z... Przecież to jest chore! Jak ona może po raz kolejny wybierać jego zamiast rodzonej córki?!
Podniosła na mnie swój wzrok i wystarczyło to jedno spojrzenie, a już wiedziałam, że poświęciła wszystko dla Tadeusza. Kocha go. Jest tak bardzo zakochana, tak bardzo zaślepiona, a ja nie mogę nic zrobić.
– Zwolniłam się, najważniejsze jest teraz zdrowie Tadeusza. Wrócimy, jak tylko poczuje się lepiej.
Kolejna rysa na sercu.
Kolejna osoba mnie zostawia.
– Mamo, bo ja chciałam porozmawiać z tobą właśnie o nim. O tym, co stało się…
– Nie! – krzyknęła i spojrzała na mnie ze złością w oczach. – Jeśli kolejny raz masz zamiar oczerniać Tadka, to ja nie chcę tego słuchać!
– Ale to wszystko to jest prawda, mamo!
– Jak możesz robić to człowiekowi, który tyle ci pomógł?! Opiekował się tobą, wspierał i kochał jak własną córkę! Nie będę słuchać tych bzdur! Zajmij się domem pod moją nieobecność, a jeśli znowu chcesz uciec, zostaw klucze u Kotów.
– Gdyby tata żył…
– Nawet nie próbuj mieszać do tego wszystkiego twojego ojca! Wstydziłby się, gdyby słyszał jak nas traktujesz!  
Wyminęła mnie szybko i chwytając za rączki dwie czerwone walizki, trzasnęła drzwiami i opuściła dom. Pojedyńcza łza spłynęła mi po policzku.
– Nie zostawiaj mnie, mamo... – szepnęłam do głuchych ścian.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz